
Wszystko wskazuje na to, że idea, która miała funkcjonować poza i poniekąd wbrew rządom i instytucjom finansowym, już niedługo zostanie przez nie wchłonięta. Orwell wiedział, że walcząc z systemem wpada się w inny system. Sześćdziesiąt lat później nie każdy tę lekcję wziął sobie do serca.
Nieco patetyczny wstęp podyktowany jest podniosłością, z jaką twórcy bitcoina głosili, że ich dzieło nie podlega żadnym regułom, centralizacjom i innym wynalazkom Wielkiego Brata. Chełpili się uniwersalnym pieniądzem, który za nic ma granice terytorialne. Pierwsze sygnały, że rzeczywistość może być inna od tej, którą odpowiedzialni za projekt bitcoin, napłynęły z Niemiec. To tam zaczęto akceptować cyberwalutę jako środek płatności. Za Oceanem mają jeszcze śmielsze pomysły niż za Odrą. Tam mają pojawić się bankomaty wypłacające środki z portfeli bitcoin.
Dzisiejsze kursy walut(te unowocześnione o internetowy pieniądz) wskazują, że 1 bitcoin kosztuje 133 dolary, czyli nieco ponad 428 złotych. Nie zawsze tak było i osoby, które nabyły niegdyś większą ich ilość, opierając się przy tym pokusie pozbycia się ich, dziś na pewno tego nie żałują. Bankomat podpięty pod sieć bitcoin ma nosić nazwę RoboCoin. Operatorzy już teraz mogą je zamawiać. Producenci zapewniają, że maszyny spełniają federalne wymogi bezpieczeństwa.
RoboCoin zostały już zamówione między innymi do USA, Australii, Irlandii, Czech, Filipin i Kenii. Wysyłka datowana jest na jesień. Póki co nie ma żadnych informacji o zapotrzebowaniu na takie urządzenia w Polsce. Pytanie tylko: po co? Bitcoiny nie podlegają instytucjom finansowym, nie figurują w bankach, więc nie podlegają prawom innych walut. Ich cena wszędzie jest taka sama, więc wypłata z bankomatu nie różni się niczym od przelania środków z bitportfela na konto i wypłaty zeń gotówki. Jak w rzeczywistości sprawować się będą RoboCoiny? Dowiemy się przed końcem roku.