
Bardzo głośno było jeszcze jakiś czas temu o pomocy rządów m.in. na Węgrzech i w Hiszpanii walutowym kredytobiorcom. Podniosły się nawet głosy, że również w Polsce państwo powinno wesprzeć zadłużonych w walucie obcej, choć w tym momencie to raczej nierealne. Tymczasem do krajów, w których udziela się pomocy osobom, które podjęły pożyczki w obcych walutach, dołączyła Serbia.
Dane przemawiają za tym, że polscy kredytobiorcy są jak najbardziej wypłacalni i kredyty walutowe były brane na ogół rozważnie i z rzadka przekraczają możliwości dłużników. Niejako w opozycji do tego zdania stoi statystyka mówiąca o tym, że dziś ponad 30% kredytów przekroczyło wartością zakupione za nie nieruchomości. Domaganie się pomocy państwa ma dwie strony medalu. Rzeczywiście, osoba, która wzięła duży kredyt walutowy, a potem została pogrążona skokiem kursu franka szwajcarskiego, jest dla państwa obciążeniem — nie inwestuje zarobków, nie podejmuje nowych kroków finansowych, a po prostu spłaca kredyt, który skutecznie chroni ją przed wydawaniem zarobionych pieniędzy na różne produkty. Jeśli osób w tej sytuacji jest odpowiednio dużo, w oczywisty sposób hamuje to rozwój gospodarki. Z drugiej strony mamy bardzo prostą kwestię: dlaczego rząd powinien forsować ustawy wspierające „frankowiczów”? Przecież na tym polegał „haczyk”, którego każdy był świadomy: kredyt walutowy jest tańszy i łatwiej go dostać, ale mamy do czynienia z ryzykiem kursowym, dobrze zobrazowanym na przykładzie kursu franka szwajcarskiego w 2008 roku. Nieetyczne byłoby wspieranie walutowych kredytobiorców, którzy najpierw zaryzykowali, później zaś się sparzyli, bez podobnego wsparcia kredytów złotowych — droższych, ale w tym zakresie bezpieczniejszych.
Osobną kwestią są pozwy kierowane przeciwko bankom, które dopuściły się zamieszczaniach w umowach niedozwolonych klauzul czy zapisów. Tutaj nie ma taryfy ulgowej: każdą wadliwie spisaną umowę można i należy zaskarżyć. W pozostałych jednak przypadkach jakiekolwiek ingerowanie w walutowe pożyczki jest bardzo skomplikowaną sytuacją, w które zamieszani są nie tylko kredytobiorcy walutowi, ale i (we wspomniany już sposób) dłużnicy rozliczani w złotych oraz banki. Te ostatnie są ważnym elementem problemu, gdyż oczywiście bez przymusu nie zrezygnują z wielkiego zysku, jaki generują pożyczki udzielone we frankach.
Jednym z rozwiązań jest to przyjęte w Serbii. Tamtejszy bank centralny wdrożył następujące rozwiązanie: każdy wzrost kursu franka jest dzielony kosztami między bank a klienta w stosunku 92:8. Zatem w czysto hipotetycznej sytuacji, gdy frank podskoczył o 1 euro, rata kredytobiorcy wzrasta tylko o 0.08 euro. Bank zyskuje i zyskuje więcej niż miesiąc wcześniej, a dodatkowo zyskuje bezkosztowo – pożyczka została przecież już udzielona. W Polsce zarówno politycy, jak i specjaliści od świata finansów są na ogół zgodni: w tym momencie nasi pożyczkobiorcy nie otrzymają pomocy od państwa, gdyż niewiele wskazuje na to, że jej nie potrzebują.