
Kredyty walutowe od zawsze związane były z ryzykiem. Swego rodzaju naiwnością było sądzić, że kursy walut się nie zmienią, nawet drastycznie, przez jedną czy dwie dekady. Gdy po 2008 roku taka sytuacja miała miejsce ze szwajcarskim frankiem, z jakiegoś powodu osoby, które zdecydowały się na pożyczkę dyktowaną zmiennymi cenami walut, występują w roli pokrzywdzonych. Czym innym jest jednak sytuacja osoby, której umowa zawiera niezgodne z prawem zapisy.
Chodzi o sprawę „Nabitych w mBank”, którzy właśnie wygrali pierwszą sprawę sądową. Wyrok, póki co nieprawomocny, stwierdza, że mBank zawarł w umowie o kredyt walutowy zapis niezgodny z prawem. Zaskarżona klauzula dotyczy ustalania oprocentowania i ustalania spreadu walutowego. Część analityków zastanawia się, dlaczego mBank wojuje z ponadtysięczną grupą o 7 milionów złotych, zamiast zawrzeć po cichu umowę. Wśród części głosów specjalistów można znaleźć odpowiedź, która wydaje się oczywista (oczywiście po zapoznaniu się z nią). Gra wcale nie toczy się o 7 milionów, a o dużo, dużo więcej.
Wierzchołkiem góry lodowej można nazwać rozgrywkę o lata 2009 – 2010 – przecież kredytów było dużo więcej. W tym momencie chodzi raczej o ustawienie precedensu – bardzo kosztownego i niebezpiecznego dla mBanku wyroku, że w części umów kredytowych figuruje zapis niezgodny z prawem. Jeśli padnie prawomocna decyzja stwierdzająca rację „Nabitych”, mBank może i – z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością – będzie czekać wiele pozwów, które sumą roszczeń wielokrotnie przekroczą 7 milionów złotych, o które teraz procesuje się z kredytobiorcami.
Dlatego proces ten, choć niepozorny, może być jedną z bardziej interesujących spraw sądowych ostatnich lat. Wyrok na rzecz którejkolwiek ze stron będzie szeroko komentowany w mediach i z pewnością będzie mieć swoje konsekwencje.