
Nie trzeba było długo czekać, by sytuacjia Grecji wpłynęła na politykę w strefie euro. Kraje członkowskie chcą bardziej krytycznego spojrzenia na pańśtwa aspirujące do dołączenia do obszaru wspólnej waluty oraz silniejszej integracji Eurolandu.
Pomysł jako pierwsi wysunęli znani z kontrowersyjnych pomysłów Francuzi, ale już teraz wiadomo, że przychylnie patrzą nań Niemcy. Chodzi przede wszystkim o utworzenie wspólnego budżetu, a w przyszłości również osobnego ministra finasów strefu euro. Za kuluarami mówi się natomiast nawet o pomyśle utworzenia osobnego parlamentu. Plany te nie są aż tak nieprawdopodobne, jak mogłoby się wydawać.
Kraje strefy euro sporo straciły (a stracą jeszcze więcej) na Grecji. Programy pomocowe, prywatyzacje i podobne im koncepcje mogą być interpretowane jako – przynajmniej po części – próba uspokojenia nastrojów po tym, jak zdecydowano ratować bankrutujący kraj (choć w tym przypadku czekano raczej na decyzję bankrutującego kraju).
Konsekwencje takiego stanu rzeczy mogą być niestety złe dla Polski. Jako kraj, który ma ambicje wejścia w szeregi strefy euro i jest na etapie dostosowania się do jej wymogów, zaostrzenie warunków stawianych przez obszar wspólnej waluty może odłożyć w czasie przyjęcie euro w Polsce. Powstaje jednak pytanie – czy to źle?
Przypomnijmy, że aby euro weszło do Polski, musimy spełnić zestaw warunków, tzw. kryteriów konwergencji. Konwergencja prawna to zmiana ustaw, aby ta dopuściła i opisała użycie euro w obiegu. Konwergencja nominalna natomiast opisuje wymagania fiskalne, dotyczące stabilności cen, kursu walutowego oraz stóp procentowych. Wprowadzenie euro w sytuacji spełnienia ich w minimalnym stopniu jest posunięciem co najmniej ryzykownym. Zawyżenie tych wymagań może pozwolić uniknąć sytuacji zbliżonej do tej, która ma obecnie miejsce w Grecji.